środa, 21 listopada 2012

Święte wieczory - szczodrze obdaruj bliskich czasem (tzn. miłością)

         Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński powiedział kiedyś: "Ludzie mówią - <<czas to pieniądz>>. Ja mówię inaczej - <<czas to miłość>>. Pieniądz jest zni­komy, a miłość trwa". Czas, trwanie - to miłość. Miłość to po prostu obecność. Nie istnieje brak czasu - istnieje brak miłości. Nie istnieją palące obowiązki - istnieje brak miłości. Nie istnieje zmęczenie - istnieje brak miłości. Nie grzebmy miłości tylko dlatego, że nie mamy czasu, czy wydaje nam się, że tak jest...
      Widzimy dobrze, że korzystając z tej prostej, ale zarazem głębokiej definicji trudno o miłość ze znakiem jakości w naszych rodzinach, wspólnotach, miejscach, w których żyjemy. Jednak można coś z tym zrobić. Można, a nawet trzeba: najpierw zastanowić się i przypomnieć jak to było dawniej by potem jak mądry ojciec z Biblii "ze starej skrzyni wydobywać rzeczy stare i nowe". Jak w tekście br. Tadeusza Rucińskiego, redaktora naczelnego Anioła Stróża oraz Sygnałów Troski...    
         Zachęcamy do przeczytania oraz do wprowadzenia w życie postulatów zawartych w poniższych słowach.  
Noc odbiera nam sen, dzień – pochłania praca.
Zachowajmy choć sobie wieczory.
            Ponoć cierpiący na samotność ludzie, wieczorami zerkają do cudzych okien, tęskniąc jakby za ciepłem ich świateł. Jednak kiedy uważniej popatrzy się w te okna, to w większości z nich błyska zimne światło telewizorów albo - w tych ciemniejszych - domyśleć się można magicznego blasku komputerowych monitorów. W ilu z tych domów ludzie siedzą w kręgu przy stole, patrząc sobie w oczy, słuchając siebie i opowiadając coś sobie? O wspólnym śpiewie chyba już nikt nawet nie marzy. Jeśli więc to tak rzadko się zdarza, to czy jest to już tak zapomniane, że niepotrzebne? A zatem nie patrząc sobie uważnie w oczy, przestajemy zważać na siebie. Nie wsłuchując się w swoje głosy, głuchniemy nawet na czyjś krzyk lub płacz. Pozostaje nam coraz słabszy wzrok zahipnotyzowany przez ekran lub monitor, uszy głuche na żywe głosy lub zatkane słuchawkami, no i nieme usta. Monady bez okien – tak to ktoś określił – wśród których obcość płynie całymi rzekami. 
 
            Tak kiedyś nie było – powiedzieliby nam przodkowie. – A jak było? Różnie, ale bliżej siebie, bardziej swojsko, jaśniej i cieplej, choć świateł i pieców było mniej. Warto byłoby w tym czasie wspomnieć - dawniej dobrze w Polsce znane, a dziś już zamierające - „święte wieczory”. Wspominają je czasem najstarsi z nas, a przeczytać o nich można u Oskara Kolberga czy Zygmunta Glogera, który o wieczorach między Wigilią Bożego Narodzenia a Wigilią Trzech Króli tak pisze:

          „Zebrani domownicy i rodzina koło ogniska, przy którym kilka pokoleń zwyczaj stary zachowywało, słuchali opowiadań starców o czasach dawnych, o tym świecie uroków i dziwów. Tradycja często więc tysiącletnia w te długie zimowe wieczory utrwalając się w pamięci młodych pokoleń, robiła z nich nowe ogniwa nowego i starego łańcucha. Opowiadanie starych podań i baśni, i pogrążenie myśli w świecie, który nazywamy przeszłością, przerywały często śpiewy nabożnych pieśni, podnoszące mimowolnie ducha wieśniaków do uczuć szlachetnych i prawych, do Boga, który jak był przeszłości, tak i przyszłego ziemskiego życia miał być Panem...” (Zwyczaje ludu z okolic Tykocina i Bielska).

           Czy stać byłoby nas na jakąś formę powrotu do czegoś tak ludzkiego, rodzinnego, ale i Bożego? Jeśli dajemy sobie narzucać popkulturowe przeszczepy obcych i pogańskich tradycji, to czy nie lepiej sięgnąć do własnych korzeni i czegoś uśpionego w genach? Tak naprawdę, to my tego coraz bardziej potrzebujemy w naszych eleganckich, ciepłych, lecz umierających domach i w zamierających sercach. To już się tu i ówdzie dzieje, czy to w postaci kolędowych wieczornic, jasełek, czytania i słuchania Bożenarodzeniowych opowieści, pięknych polskich legend, wierszy i baśni. I to nie tylko w parafialnych salach, ale w domach, w rodzinach, między sąsiadami. Milczą o tym w telewizji, ale „prawdziwe życie dzieje się gdzie indziej.” Coraz więcej miast ma swoje Orszaki Trzech Króli z barwnymi postaciami Trzech Mędrców w jasełkowym otoczeniu i scenografii, wędrujące ulicami, śpiewające i dokazujące. Dlaczegoż nie może też dziać się coś wyżej wspomnianego w naszych domach, szczególnie w Wigilię Trzech Króli, który to wieczór przodkowie nazywali „szczodrym”, bo nie tylko dzieci obdarowywano wtedy pieczonymi specjalnie rogalami zwanymi „szczodrakami”. A były te rogale (gdzie indziej pierogi) z różnym nadzieniem – bogatym, słodkim, pikantnym, ale i biednym, zależnie, jak się komu powodziło w danym roku. Ważne było to wzajemne obdarowywanie się i świętowanie pamiątki owych mądrych i hojnych Trzech Darczyńców w ich naśladowaniu. Ów „szczodry wieczór” kończył „święte wieczory” w Bożenarodzeniowej radości, nastroju i wystroju, biblijnym i literackim odtwarzaniu tamtych scen, wydarzeń i przeżyć, boć przecież w tym się zawiera świętowanie, które ma pięknie poruszyć i umysł, i serce, i duszę wespół z innymi.
                Patrzcie więc, co dobiera nam sztuczna i coraz bardziej obca nam popkultura – bo i wiarę, i polską swojskość, i stare tradycje, i rodzinność, no i wieczorowo-świąteczny czas, który może być i święty, i szczodry, i dobry, i Boży.
       Nie pozwólmy na to i odbierajmy, co nasze, chrześcijańskie i życiodajne. „Odpocząwszy chwilę na ziemi, dusze nastawiają się na górny lot” – pisała Zofia Kossak o misteriach jasełkowych. A drzwi naszych domów, które nawiedziła radość, pieśń, ksiądz po kolędzie i tchnienie świętych zdarzeń, niech określone zostaną święconą kredą tymi trzema literami, które według jednych oznaczają legendarne imiona Mędrców, czyli Kacper, Melchior i Baltazar, a zdaniem innych oznaczały błogosławieństwo: Kristof Mension Benedicat, czyli: „Niech Bóg temu domowi błogosławi”. Niech błogosławi!

Br. Tadeusz Ruciński FSC